2013/10/15

Solidny czarny assam - Transformejszen Redlińskiego



            Problematyka Transformejszen składa się z kilku poziomów i na żadnym z nich nie jest oczywista. Jedni, jak profesor Czapliński, uważają, że w swej wymowie jest antykapitalistyczna i antysolidarnościowa. Inni wskazują na znacznie bardziej wyważone intencje autora. Czy ta klasyfikacja faktycznie sprowadza się tylko do posądzeń o antykapitalizm? Wydaje mi się, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.
            Groteskowy świat Pegerowa to problem sam w sobie- społeczność małej miejscowości, w której wszyscy wszystkich znają, oddalonej od najbliższego miasta. Miejscowość jest malutka, nie ma nawet własnego kościoła- trzeba jeździć do niego do Brzozowa. Ma za to przydrożny bar, przystanek autobusowy i źródło nadziei mieszkańców- rozpoczętą budowę stolarni. Stolarnia staje symbolem lepszego jutra, ma odwrócić wszystkie nieszczęścia, które przyniosła transformacja. A nieszczęść spowodowanych przez transformację ustrojową jest tutaj wiele. Najbardziej widoczne są te personalne – osobiste dramaty wynikające bezpośrednio ze zmiany ustroju. Ludzie podobni powieściowym bohaterom rozsiani są po całej Polsce. Także perypetie postaci skonstruowanych przez Redlińskiego wydają się uniwersalne.  Z problemem odrzucenia, bezrobocia i totalnej beznadziei zmagają się byli pracownicy PGR-ów, którzy po upadku wielkich państwowych gospodarstw zostali bez pracy.. W PGR-ze byli potrzebni, mieli pracę i życie jakoś się kręciło. Poczucie bezpieczeństwa, jakie dawało stale zatrudnienie zawaliło się razem z socjalizmem. Teraz nie mają punktu zaczepienia, są bezrobotni, na piwo zarabiają zbieraniem odpadów, niejednokrotnie drobnymi kradzieżami. Ich życie sprowadza się do  miejscowego sklepu, w którym można kupić niedrogi alkohol i bezpośrednio pod sklepem go wypić.  Nie dość, że nie potrafią robić nic innego, niż robili przez całe życie, to po prostu nie mają gdzie tej pracy wykonywać. Zmiana miejsca zamieszkania rzadko wchodzi w grę- ludzie ci przywiązani są do kawałka ziemi, który dostali po PGR-ze, często też nie mają za co zorganizować sobie przeprowadzki i nowego życia gdzie indziej. Nie dziwi więc, że Borys i Gorbi z powieści Redlińskiego ze szczerą, dziecięcą wręcz nadzieją czekają na stolarnię. Cieszą się każdym ruchem na placu budowy, licząc na to, że będzie praca i ich życie z chaszczy pod przeniesie się do tętniącego życiem zakładu/
…zobaczyli zdumieni, że pojazdy zatrzymały się przed skrzyżowaniem... jedna ciężarówka już wjechała za parkan, druga manewrowała.- Nareszcie! (…).- Zaczęli! - ucieszył się Gorbi. (…)- Parę miesięcy i będzie robota! Ech! - przytupnął.- A jak nie przyjmą? - zwątpił Borys.- Przyjmą! Dla pegeerowców ma być pierwszeństwo!
- przypomniał Gorbi
Wiadomość o tym, że nie będzie to stolarnia, tylko McDonald porusza ich tak bardzo, że postanawiają skonstruować bombę i wysadzić budynek. Świadczy to desperacji ludzi wyglądających poprawy- którym wiele obiecano, a nie dano nic. Wręcz przeciwnie - odebrano to , co posiadali do tej pory. Podobna jest także sytuacja ludzi, którzy całe życie kierowali PGR-ami, a przy tym byli zaangażowanymi ideowo komunistami. Teraz zostali niejako ukarani za lata ciężkiej i efektywnej pracy, wielu z nich zostało z niczym poza społecznym piętnem komucha. Pokonał ich kapitalizm w najbardziej agresywnym, terrorystycznym wręcz wydaniu, siłą wdzierający się w życie Polaków. Kapitalizm w wydaniu amerykańskim, którego powstrzymać już chyba nie można. Takich ludzi nie brakuje w każdej miejscowości, której dawało życie państwowe gospodarstwo albo zakład przemysłowy. Nie brak rozczarowanych, oszukanych przez nowy system.
Inny problem dotyczy byłych działaczy solidarnościowych. W wielu przypadkach nie tak wyobrażali sobie oni sprawę, za którą z energią i wiarą walczyli. Często nie zgadzają się z kierunkiem i sensem zachodzących przemian, czują się oszukani i zdradzeni. Niektórzy spotkali się nawet z odrzuceniem społecznym ze strony zlikwidowanego zakładu- najczęściej ludzi, z którymi przepracowali wiele lat i mieli wcześniej ułożone poprawne relacje. Trudno im zgodzić się z powtarzanymi wokół sloganami o wielkości Solidarności. Tak jak tłumaczył córce książkowy Jur - walka z punktu widzenia prostych ludzi toczyła się na zupełnie innym poziomie:
Naród, rozumiesz, chciał mięsa. Bo brakowało. Takie kryzysowe lata przyszły. Kolejki. Dostać można było...zastąpki. Makrelę. Kaszankę. Salceson. Kości... A naród chciał mięsa prawdziwego. Schaboszczaka. Szynki. Boczku.- A... wolność?
- poszerzyła Zuza. - Wolność? - Jur zastanowił się. - Wolność – to artyści. No i wywalczyliśmy. Naród - mięso. Artyści - wolność/
Po tym zrywie Jur został wykluczony ze społeczności, w której do tej pory żył- uciekł na drugi koniec kraju i własnymi silami próbuje zagospodarować to, co wywalczył- karmi ludzi mięsem i robi to najlepiej, jak potrafi. To także odzwierciedlenie wielu losów  działaczy solidarnościowych, którzy zamiast wygrać- wiele na tym zaangażowaniu stracili. Gdy jednak pojawia się szansa na zmianę, początkowo broni się przed nią, jak tylko może. Raz zrażony boi się jakichkolwiek zmian, stojąc na stanowisku, że nie należy poprawiać tego, co jest dobre. W końcu jednak nachodzi go refleksja. Starannie przemyślane zmiany mogą przysłużyć się wszystkim. Jerzy dokładnie analizuje wszystkie możliwości, starając się wybrać najlepszą. Robi więc to, czego zabrakło budowniczym transformacji- głębokiego namysłu nad kierunkiem proponowanych zmian. Kiedy Jur już decyduje się na jedną z opcji, przeprowadza ją jak najlepiej potrafi i jest przekonany, że podjął najlepszą z możliwych decyzję, bo wynikała ona z popartego odpowiednią wiedzą namysłu i rozpoznania sytuacji, rynku i nastrojów wśród potencjalnych inwestorów. Wydaje się, że głównym wnioskiem wynikającym z opowieści o Jurze, jest myśl, że nie należy niczego zmieniać pochopnie, bez przemyślenia. Nie warto potępiać w czambuł wszystkiego, co jest, tylko dlatego, że może być lepiej. Jerzy w końcu zostaje przedsiębiorcą na miarę transformacji- z dobrym, mającym szansę realizacji, przemyślanym pomysłem i sponsorem. Wydźwięk jego biografii jest więc pozytywny, zachęcający do działania. W tym kontekście dziwią zarzuty o wrogą wobec transformacji postawę kierowane pod adresem Redlińskiego.
Pluralizm polityczny pozwolił na tworzenie coraz to nowych organizacji, których działalność w niewielkim tylko stopniu nadzorowana jest przez państwo, co może prowadzić do katastrofalnych skutków. Organizacje te często próbują na siłę zmieniać ludzi i świat.  Niejednokrotnie prowadzone przez krętaczy i cwaniaków, obliczone na konkretny zysk, kierują się zasadami dalekimi od moralnej przejrzystości i demokracji. Szukają luk w systemie prawnym, które można by wykorzystać na swoją korzyść. Jakakolwiek merytoryczna dyskusja uniemożliwiana jest przez zakrzyczenie przeciwnika, obrzucenie go inwektywami i jak najszybsze zbicie z pantałyku. Nikt nie chce być „komuchem”, „pachołkiem Rosji” itd. Taki obraz szczególnie klasy politycznej wyłania się nie tylko z powieści Redlińskiego – wyziera z każdego medialnego komunikatu i z każdej politycznej dyskusji.
Dwie osoby z dziewięcioosobowego sejmiku niespodziewanie sprzeciwiły się. Doszło do burzliwej dyskusji. Zaatakowani bezkompromisowymi epitetami („kujony”, „przydupasy” „komuchy”) przeciwnicy prędko się poddali, a nawet, o dziwo, zaczęli mówić o prywatyzacji szkoły entuzjastycznie. Z większym entuzjazmem niż zwolennicy.
 Jednak czy nie ma to odzwierciedlenia w realnym świecie? Czy i nas, czytelników takiej  właśnie ułomnej demokracji nie nauczono? Media wciąż wmawiają nam różne rzeczy, na które zgadzamy się w przekonaniu, że taki właśnie jest pogląd większości. Nawet żebractwo i bezdomność próbuje się wykorzystać na korzyść transformacji, zrobić z nich użytek polityczny. Jaki wobec tego pożytek z przemian ustrojowych, jeżeli zmieniliśmy demokrację tylko z nazwy na demokrację zachowującą pozory?  Wydaje się, że pytanie o to, jakie korzyści tak naprawdę wynikają z transformacji jest najważniejszym pytaniem całego utworu.
u Redlińskiego chodzi o sprawy głębsze – o reinterpretację i świata zastanego i świata „porewolucyjnego”, o dokonanie kolejnej, głębszej i wnikliwszej eksploracji rzeczywistości, by pokazać, czy dzieło odmowy i odnowy było sensowne, czy jest li tylko pustym triumfem szaleńca-Pankracego, który nigdy nie pojmie własnej klęski.
Nie rozumieją przedstawiciele polityki i mediów tak bardzo oderwani od normalnego życia szarych ludzi. Otoczeni na co dzień rzeczywistością wielkiego, bogatego miasta, przesiadują w gabinetach i na salonach. kulturalnych. Nie mają pojęcia, jak wygląda życie przeciętnego Polaka, który ledwo wiąże koniec z końcem Autor Transformejszen skonstruował postać dziennikarza warszawskiego, który ma obrazować tę nieprzystawalność. Reporter to postać stworzona z medialnej papki, którą jesteśmy karmieni codziennie. Dziennikarz nie potrafi zrozumieć niechęci, a wręcz nawet wrogości skierowanej przeciw nowemu ustrojowi.
Czymże są drobne potknięcia wobec takich historycznych osiągnięć, jak wyrwanie państwa z kajdan Układu Warszawskiego i matni RWPG! A urynkowienie handlu, usług, służby zdrowia, oświaty, kultury! A likwidacja PGR-ów i setek im podobnych deficytowych przedsiębiorstw! A wymienialność złotego! A samorządność! A otwarcie granic, zniesienie cenzury, pluralizm mediów, wolność zrzeszania się, wielopartyjność, wybory! A dwóch Polaków w pięćsetce najbogatszych ludzi Europy...
 Zachodzi w głowę, skąd w tych ludziach tyle goryczy- przecież, jego zdaniem, transformacja się udała, udała się doskonale. Wszystkim. Zadaje więc pytanie, które tak naprawdę jest osią problemową całego utworu: Dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?
            Jednak wśród problemów i beznadziei pojawiają się także elementy pozytywne, także bezpośrednio związane z otwarciem się na świat. Możliwości, które rozpościera przed nami telewizja z dostępem do zagranicznych kanałów i produkcji, wydają się nieograniczone. Jednak wszyscy znamy kobiety żywo zaangażowane emocjonalnie w ogłupiające telenowele, którymi żyją, z zapartym tchem śledząc każdy niemal identyczny odcinek przygód pięknych, młodych i bogatych bohaterów. Telewizja z jednej strony ogłupia, powoduje zachłyśnięcie się światem nierealnym, może wpajać sprzeczne z normą społeczną zachowania społeczne, prowadzić do osobistego nieszczęścia (pod wpływem serialu Wala grozi Jurowi nawet rozwodem). Z drugiej jednak strony telewizja może być narzędziem do poszerzenia naszej wiedzy, metodą do zmobilizowania się do dbania o siebie i wzięcia własnego życia w swoje ręce. Pokazuje, że świat może być lepszy, że można żyć inaczej.
Z postępu świata chce korzystać także młode pokolenie, które już solidarnościowej walki nie pamięta, nie rozumie i powtarza wyuczone w szkole opinie o wielkości Solidarności. Przy okazji warto zauważyć, nieudolność przedstawionego u Redlińskiego sytemu edukacyjnego- uczniowie nie wiedzą, dlaczego „Solidarność wiekopomnym, porywającym porywem była”. Nikt od nich tej wiedzy nie wymaga, nikt o to nie pyta i nikt nie tłumaczy (Zuzie Jur tłumaczy natomiast, dlaczego nie była). Trudno się dziwić więc tłumionej nienawiści, jaką uczniowie żywią do nauczycieli, a która wybucha w dniu przejęcia szkoły przez Samorząd. Odwołanie do nagonki na wszystko, co komunistyczne po upadku socjalizmu? Być może, skoro młodzież ma takie właśnie wzorce, dlaczego miałaby postępować inaczej (do tej pory przecież klasa polityczna wzajemnie grozi sobie sb-ckimi teczkami i sądami lustracyjnymi)? Młodych ludzi ciągnie do wielkiego świata, próbują uciekać od beznadziei popegeerowskich wiosek. Nieco zagubieni, złaknieni światowego życia i rządni sukcesów wyjeżdżają do dużych miast i poza granice Polski. Albo poddają się wpływom ludzi, którzy potrafią zręcznie manipulować młodzieżą dla własnych korzyści. Młodzi ludzie nie zastanawiają się nad konsekwencjami tych decyzji. Wychowani w etosie solidarnościowym, chcieliby swoją energię skierować do jakiejś walki, szukają ważnej sprawy, o którą mogliby walczyć. Często wybierają źle, przekreślając swoje szanse na normalne funkcjonowanie w przyszłości. Z założenia przyjęli, że na zachodzie jest lepiej, bogaciej, bardziej kolorowo, łatwiej. Zachłysnęli się amerykańskim, zachodnioeuropejskim stylem życia. Prowadzi to nie tylko do postępu gospodarczego (na szczególnych, amerykańskich zasadach), ale też do rozluźnienia moralnego i społecznego.
            Problematyka Transformejszen obraca się głównie wokół kapitalizmu pod konkretną postacią amerykanizacji. Różnorodność postaw wobec tego zjawiska nie może dziwić. Jednak trudno zgodzić się na niemy zachwyt. Jedni bohaterowie próbują wykorzystać nadarzającą się okazję – Maks jest typowym kombinatorem i cwaniakiem. Jednak niestety nie powoduje to, jak powinno być, skreślenia go z rynku. Wręcz przeciwnie, gdy jedne interesy upadają, zaraz zabiera się za następne, pieniądze ciągle płyną, ciągle utrzymuje się na powierzchni kształtując cześć gospodarki na swój cwaniacki sposób. Proboszcz z parafii w Brzozowie także idąc z duchem czasu zatrudnia managera, chce stworzyć McKościół, kierujący się głównie względami ekonomicznymi, nie duchowymi. Chce wprowadzić opłaty za udzielania komunii
i spowiedzi, w myśl zasady:
…ludzie dziś nie cenią tego, za co nie płacą.  
Ten kapitalizm przybiera szczególnie karykaturalną postać, gdy, amerykańska szczególnie, polonia, udziela Polakom istotnych rad dotyczących polityki i właściwych działań w kraju. Oderwani od rzeczywistych problemów ludzi, którzy są na miejscu patrzą na Polskę oczami ni to polskimi, ni amerykańskimi. Często mają pieniądze, które wysyłają do kraju na rzecz różnych organizacji, czasem przyjeżdżają sami i chcę inwestować. Zwykle po amerykańsku, co rzadko przystaje do polskiej rzeczywistości i niegotowego na gwałtowne zmiany rynku.  Niestety, ich zainteresowanie i przywiązanie do kultury polskiej jest zwykle fasadowe. Kolorowe i krzykliwe jak elewacja McDonalda, nie kryje w sobie żadnych głębszych przemyśleń. Zamerykanizowany do cna Polak chce walczyć z amerykanizacją o polskość. 
Główny problem utworu można sprowadzić do kilku słów: czy transformacja naprawdę się udała?
A na koniec- kto powiedział, że nie może być jeszcze gorzej, jeszcze głupiej? O tym, że może, świadczyć
ma ostatnia scena utworu.
Na stolik przed naszymi znajomymi najpierw posypały się golonki... Tuż za ogródkiem spadł na beton telewizor... Wylała się z niego mazista ciecz... coś jak krew w czarno-białych kryminałach. A na stoliku wylądował z nieba... pies. - Nasz Burek! - poznała Zuza. Ale Burek wyszczerzył się. Sierść stanęła mu na grzbiecie jak u jeżozwierza. Wtem jego ogon rozwinął się - w szeroki kolorowy wachlarz. I pies zadarł pysk do księżyca, wyciągnął szyję i kiedy wszyscy spodziewali się, że zawyje, usłyszeli donośne: - Ku-ku-ryku! I jeszcze raz:- Ku-ku-rykuu! Bardziej światowi, obyci po festiwalach, zaczęli klaskać... wszyscy się rozklaskali, zrobiło się radośnie i awangardowo.
„Reportaż optymistyczny” w optymizm nie obfituje, a taniec golonki z hamburgerem to pląs chocholi. Jednak może być lepiej i z beznadzieją można sobie poradzić- choćby na rogu Solidarności i Prymasa Tysiąclecia.
            Transformajeszen zorganizowane jest jak typowy reportaż, na co z resztą wskazuje dopisek pod tytułem utworu. Trudno jednak poważnie potraktować tę książkę jako reportaż i nie podlega to wątpliwości. Warto także zaznaczyć, że nie jest ona ani manifestem politycznym autora, ani także publicystyką. Mimo konsekwencji ideowej wyłaniającej się z całej twórczości Redlińskiego (w tym dwóch zbiorów pełnoprawnych reportaży), nie można przypisywać autorowi poglądów jego postaci. Krytyka skierowana pod adresem książki, a w zasadzie- burza, jak  rozpętała  się po jej publikacji, wymierzona została właśnie w tę rzekomo ideologiczno- publicystyczną warstwę utworu.
            Książka podzielona jest na czytelne rozdziały i sposobem prowadzenia narracji chwilami faktycznie przypomina reportaż. Narratorem utworu jest redaktor „Gazety Warszawskiej”, który przyjechał zrobić reportaż o budowanym w Pegerowie McDonaldzie i zamieszaniu, jakie wokół niego wybuchło.  Redaktor ten jest sceptyczny wobec poglądów swoich rozmówców, nie rozumie ich i nie zgadza się z nimi. Czytelnik nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości- jesteśmy dopuszczeni do przemyśleń dziennikarza, możemy śledzić też jego relacje z rozmów z poszczególnymi bohaterami utworu. Wypowiedzi dziennikarza pełne są goryczy i rozczarowania postawą mieszkańców Pegerowa. Trudno wątpić w jego dobrą wolę, jednak jego rozżalenie i rozemocjonowanie Redliński podkreśla licznymi wykrzyknieniami i prostymi, krótkimi zdaniami pełnymi górnolotnych słów, tak odległych od języka, którym posługują się bohaterowie całego zamieszania. Doskonale z resztą widać zróżnicowanie języka, jakim posługują się bohaterowie utworu. Miejscowe pijaczki używają krótkich zdań często okraszonych wulgaryzmami (zastąpionych w książce zaznaczonymi odautorskim komentarzem eufemizmami – zresztą ukutymi na potrzeby utworu przez samego Redlińskiego). Młodzież reprezentowana przez  Zuzę i jej rówieśników używa swego rodzaju slangu, charakterystycznego dla młodego pokolenia („mamuty”) , mało kto w tym towarzystwie posługuje się także imieniem. Funkcjonują ksywki i pseudonimy- Fuga, Kika, Dila, itd. Maks z kolei używa języka typowego dla przywódców politycznych- stosuje chwyty retoryczne, zachęca słuchaczy, rzuca pytaniami. On w zasadzie nie mówi, on wygłasza rozemocjonowane przemowy. Przyznać trzeba, że są to przemówienia dostosowane do odbiorców – inaczej Maks mówi do szkolnego aktywu, a inaczej tłumaczy zawiłości swojego planu Jerzemu. Podobnie charakterystyczny jest sposób budowania wypowiedzi polonusa- Józefa Ślimaka, albo Josepha Slima. Redliński stara się oddać specyficzny sposób mówienia polonii chicagowskiej, który podobno jest przyczyną żartów nie tylko na Wschodnim Wybrzeżu USA. Joseph łączy więc słowa polskie z angielskimi wszystkie na swój sposób lekko kalecząc. Po polsku mówi urywanymi, krótkimi zdaniami, używając najprostszych, niewyszukanych słów. Jego wnuczka Marysia natomiast po polsku nie mówi prawie wcale. Wala z kolei bardzo szybko zaczyna przejmować styl mówienia (i działania w ogóle) wyniesiony z amerykańskiej telenoweli. Jej wypowiedzi są pełne sztucznego patosu i cukierkowych emocji. Stara się budować zdania o podniosłym stylu i wyszukanym, jak jej się zdaje, słownictwie. Inaczej sytuacja wygląda z Jurem. To prosty, szlachetny człowiek, miłośnik krzyżówek i dobrego jedzenia. Pracowity przedsiębiorca, nie próbujący udawać nikogo, kim nie jest. Jego postać to wiarygodny i pełny obraz Polaka postsocjalistycznego – zawiedzionego transformacją, ale próbującego odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Czasem rzuci przekleństwem, czasem przypomni sobie jakieś adekwatne słowo, które zna z krzyżówek. 
            Jerzy to najciekawsza i najgłębsza postać całego utworu. To on jest motorem większości wydarzeń, wokół niego kłębią się pozostałe postacie, a ich działania zwykle mają z jego osobą choćby pośredni związek.  To jedyna osoba, która przechodzi przemianę wewnętrzną, choć może ona zginą wśród natłoku i ruchliwości innych bohaterów. Nie da się także nie zauważyć, że przemianę bardziej spektakularną, ale fizyczną, przechodzi jego żona Wala.  Postawa Jura ewoluuje. Najpierw jest zdecydowanie wrogo nastawiony do wszystkiego, co może spotkać go ze strony zewnętrznego świata. Rzuca kamieniem w reportera, nie zgadza się na kupno telewizora i odchudzanie żony. Zamieszanie wokół jego osoby i działki na początku przeraża go, miota się i nie wie, co ma robić. W końcu jednak odnajduje w sobie wystarczającą mobilizację, żeby podjąć walkę i zaczyna przemyśliwać, jak wprowadzić zmiany tak, żeby było dobrze.
I oto wpada na świetny pomysł. Wykorzysta zdobycze transformacji, skorzysta z nich. Jerzy z końca utworu to już początkujący biznesmen w pełnym tego słowa znaczeniu. Ma dobry pomysł, wsparcie dużej instytucji, zapewnioną reklamę i sponsora. Warto zauważyć, także, że to jedyna postać, która nie została w żadnym momencie ośmieszona. Nad rozterkami Jerzego autor nie pochyla się specjalnie, ale to właśnie czyni je ludzkimi, wiarygodnymi i tak nam bliskimi. Łatwo nam je zrozumieć, zidentyfikować się z bohaterem. Nawet kiedy w akcie rozpaczy i furii zamyka się sam w kuchni i je, nie ma w tym nic zabawnego, a i ostrze groteski wydaje się jakieś przytępione. Jur jest po prostu ludzki, osadzony w dobrze znanej nam rzeczywistości z którą mierzy się na swój prosty, ale niesamowicie przekonujący sposób.
            Całość utworu obfituje w dialogi między postaciami. Sprawia to, że akcja toczy się wartko
 i czytelnik nie ma problemu z jej śledzeniem. Musze jednak zgodzić się z Janem Strękowskim, który twierdzi, że Redliński nie wykorzystał potencjału tkwiącego w postaci reportera. Mimo oczywistego faktu, że nie on jest bohaterem tej opowieści, jego rola mogła być znacznie bardziej rozbudowana. Oprócz początkowych dwóch rozdziałów dziennikarz ten obecny jest w utworze o tyle, o ile organizuje całość tekstu. Rozdziały są efektem jego rozmów z konkretnymi postaciami.  Sprawia też wrażenie narratora wszystkowiedzącego, co moim zdaniem przeczy jego początkowej postawie sceptycyzmu.  Mało też, jak na przyjętą przez autora formę reportażową, komentarzy reportera, który raczej nie uczestniczy w opisywanych wydarzeniach (choć zgodnie z chronologia utworu, w części mógłby). Wydarzenia te poznaje z relacji bohaterów, ale, co ciekawe, bardzo niewiele jest dialogów, w których bierze udział (rozmawia w pierwszym rozdziale z rodziną Jura w barze, z dwoma kierowcami, potem jeszcze z Wójtem i kelnerką- na tym jego bezpośredni udział w zdarzeniach się kończy). 
            Warto zwrócić uwagę, na sposób, w jaki Redliński opisuje miejscowości, o których czytamy. Pegerowo nie dość, że nazwę ma znaczącą, to jeszcze sprawia wrażenie zapadłej wioski gdzieś na końcu świata. Już sam opis Jurowego baru daje domyślenia.
Kilkanaście brzydkich domów-klocków przy czterech ramionach skrzyżowania szosy krajowej z jakąś gminną asfaltówką. I to co najważniejsze: po obu stronach asfaltówki, naprzeciwko siebie, kontrowersyjna budowa okolona wysokim trzymetrowym parkanem z blachy i jednopiętrowy dom-klocek z czarnego siporeksu. Na piętrze, wypisane na murze między oknami, czerwone kulfony układały się w szyld. Najwyżej: BAR, niżej: bigos, niżej: golonka, najniżej: schabowy. Firanki i kwiaty w oknach wskazywały, że piętro służy jako część mieszkalna. Na parterze okna i drzwi opatrzone były żaluzjami, o tej porze dnia podciągniętymi.
Już z tych zdań wyłania się obraz biedy i beznadziei panującej w Pegerowie. Bar wygląda tak, jak jakikolwiek bar gdziekolwiek na polskiej, popeegerowskiej prowincji. Między innymi ten nijaki opis miejscowości wpływa także na to, że cały utwór jest mocno osadzony w bliskiej nam i dobrze znanej rzeczywistości. Obok baru rosną po prostu chaszcze, w których urzędują miejscowe pijaczki, a miejscowość kończy się na przystanku autobusowym, z którego można pojechać do miasta  (a raczej miasteczka), albo do Brzozowa (na przykład do kościoła lub wójta, na zakupy). Wiemy z wypowiedzi autora, że akcja dzieła rozgrywa się pod Sieprawiem, choć w samym utworze miasteczko to nazywane jest po prostu S. Po raz kolejny mamy więc do czynienia z zabiegiem sugerującym, że może to być gdziekolwiek. To ważny element uniwersalnego przesłania utworu- nie chodzi przecież o konkretną sytuację i historią Jura z wioski pod Sieprawiem, który został „zaatakowany” przez McDonald. Pytanie dotyczące transformacji jest aktualne i tak samo bolesne w każdym zakątku Polski. Samo miasteczko S. także nie przedstawia sobą radosnego obrazu- wiemy, że bar mleczny bankrutuje, mury powypisywane są kolorową farbą. Napisy te głoszą treści, których nie może zrozumieć warszawski reporter- wymierzone w Solidarność, transformację i jej twórców. Z przedstawionego obrazu miasteczka i wsi nie wyłania się żaden pozytywny obraz miejsca, w którym warto mieszkać. Wręcz przeciwnie, czytelnik ma wrażenie przytłaczającej szarzyzny i nudy.
            Mimo drobnej niekonsekwencji w postaci reportera trudno zarzucić Redlińskiemu, że posługuje się językiem i formą mało świadomie. Całość utworu sprawia wrażenie przemyślanej, dokładnie zaplanowanej. Autor doskonale wiedział, co chce czytelnikowi przekazać i, moim zdaniem, osiągnął zamierzony cel.
A wszelkie ataki, które wybuchły po publikacji książki wynikają z ideologicznego zacietrzewienia krytyki i nadinterpretacji intencji autora.
Redliński obśmiewa rzeczywistość, dokładnie ją przy tym analizując. Oczywiście, że jest ona przerysowana i skarykaturyzowana – takie są zasady rządzące groteską. Jednak czy gdyby Redliński zrezygnował z groteskowej estetyki dzieło dałoby się przeczytać? Czy ktokolwiek chciałby przełknąć tak gorzką pigułkę o nas samych i otaczającym nam świecie, który sami zbudowaliśmy i tacy jesteśmy z niego dumni? Wydaje mi się jednak, że obraz wyłaniający się z całości nie jest aż tak dramatyczny. Można w końcu przeciwstawić się mcdonaldyzacji. Jerzy i jego golonki mają realną szansę na sukces. Jednak trzeba przyznać, że pomysł z pokryciem Polski siecią „Apostołówka” jest niczym innym, jak adaptacją McDonalda do polskich warunków. Ale czy nie na tym właśnie polega postęp? Zdaje się, że dostosowanie sprawdzających się rozwiązań do własnych realiów i możliwości jest silą napędową gospodarki. A skoro odwrócić się transformacji już nie da, musimy nauczyć się z nią żyć i odnaleźć się w nowym, kapitalistycznym świecie. Tak, jak zrobił to Jerzy.  Można nie zgadzać się z tezami, które Redliński wygłasza w wywiadach.
Zostałem oszukany. Oszukany zostałem ja i większość narodu. Solidarność też została oszukana. Transformację Mazowiecki, Balcerowicz i S-ka zrealizowali wbrew 21 postulatom z 1980 roku. Wbrew porozumieniu Okrągłego Stołu. I wbrew programowi wyborczemu Solidarności z 1989 roku. Ja 4 czerwca 1989 roku głosując w Konsulacie PRL w Nowym Jorku na listę Solidarności głosowałem za socjalizmem demokratycznym – a co otrzymałem? Coś dokładnie przeciwstawnego: kapitalizm, i to nie szwedzki, nie fiński czy zachodnioniemiecki, ale chicagowski, i to z lat 1929-1933. A z nim chicagowskie bezrobocie, chicagowską przestępczość i moralność[25].
Nie można jednak zapominać, że dzieło literackie pozostaje takowym niezależnie od poglądów autora. A naprawdę trudno doszukiwać się w powieściowych postaciach alter-ego Redlińskiego (w przeciwieństwie do poprzednich jego utworów). Pisarz wyraźnie dystansuje się od postaci reportera, o czym niektórzy krytycy zdają się zapominać, przypuszczając personalny atak na Redlińskiego tam, gdzie powinna być mowa o literaturze. O literaturze zręcznej, wartościowej i z pewnością nietuzinkowej. Obraz Polski i Polaków wyłaniający się z powieści Redlińskiego jest przytłaczający i mało optymistyczny. Świat bezpowrotnie się zmienił, niekoniecznie na lepsze. Tego procesu nie można już zatrzymać, można jedynie dostosować się i nauczyć się żyć i pracować w nowych okolicznościach. A Polacy są do tego jak najbardziej zdolni, poradzili sobie z wieloma dziejowymi nieszczęściami, poradzą sobie i teraz.

Warto wypić ten cierpki napar i książkę, nie bez pewnej przyjemności, przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Porozmawiajmy przy herbacie