2013/10/11

Szlachetna biała: Pale Rider


Kinomanom z pewnością nie trzeba reklamować filmów z Clintem Eastwoodem. Zwłaszcza tych, gdzie jego uczestnictwo w produkcji nie ograniczyło się do zagrania głównej roli. Eastwood wielokrotnie już udowadniał, że jest co najmniej tak dobrym aktorem, jak reżyserem (a może odwrotnie?) Po raz kolejny daje temu dowód w Pale Riderze.
Akcja dzieje się wśród poszukiwaczy złota. Ci poczciwi, ciężko pracujący ludzie nękani są przez miejscowego bogacza- Coya la Hood’a (Richard Dysart). Nie dość, że dysponuje on własnymi, nieszczególnie pokojowo nastawionymi ludźmi, to na jego usługach jest także bezlitosny szeryf Stockburn i jego sześciu zastępców z rewolwerami przy pasach. Cel: wygnać poszukiwaczy z wioski i przejąć ich ziemię.
W tych dramatycznych okolicznościach Hull Barret (w tej roli przesympatyczny Moriarty) spotyka w miasteczku rewolwerowca (Clint Eastwood). Przywozi go ze sobą do osady i od tego momentu wszystko się zmienia. Zmienia się relacja Hulla z kobietą, którą kocha (Sarah). Zmieniają się też stosunki między Sarah i jej piętnastoletnia córką Megan. Przekształceniu ulegają układy między poszukiwaczami, zmienia się wreszcie sam niesamowity jeździec. Przy wspólnym posiłku okazuje się, że jest kaznodzieją, co znacząco wpływa na początkowo niechętną mu Sarah. Sama jego obecność podnosi poszukiwaczy na duchu i sprawia, że decydują się stawić opór la Hood’owi. Ale przybycie tego człowieka nie niesie ze sobą samych tylko korzyści, pojawiają się zgrzyty. W kaznodziei z twarzą mordercy pierwszą, dziewczęcą miłością zakochuje się Megan, mocniej zaczyna bić dla niego także serce Sarah. Hull Barret nie wie więc, co robić. A on, jak to rewolwerowiec ma w zwyczaju, znika bez słowa pożegnania.
Daleko odszedł Eastwood od klasyki gatunku westernowego. I nie chodzi o to, że dziś klasyczny western jest już niemożliwy. Rzecz polega raczej na tym, że on po prostu nie chce tą ścieżką podążać. Ta, na którą zabiera swoich widzów, pełna jest pytań i ludzkich dramatów. Nie ma prostych odpowiedzi, niewiele pojawia się też dobrych rozwiązań. A dramaty się mnożą wraz z przybyciem do wioski Pastora i wcale nie znikają razem z nim. W sposób typowy dla Eastwooda postacie przeżywają głębokie silne emocje, z którymi widz może się utożsamić, to typowe ludzkie problemy. Sylwetki bohaterów są wielowymiarowe, pokazane z ich frustracjami i trudem podejmowania decyzji. Nie ulega jednak wątpliwości, że pierwsze skrzypce w tej opowieści gra Pastor i dla niego napisano tę historię. On tu jest motorem wszelkich działań i nawet kiedy znika z kadru, jego osoba wciąż oddziałuje na poszukiwaczy złota i ich rodziny.
Nastrój swoistego niepokoju towarzyszącego widzowi przez cały seans potęgują zarówno przepiękne zdjęcia surowego górskiego krajobrazu, jak i wspaniała muzyka napisana przez Lennie Niehaus. Jeśli mowa o budowaniu niepokoju, nie można przecież zapomnieć także o charakterystycznej, zawsze jakby spiętej gniewem, twarzy samego Eastwooda. Można odnieść wrażenie, że przez cały film mógłby nie wypowiedzieć ani jednej kwestii, a postać i tak nie straciłaby na autentyczności i charakterze. A propos twarzy Eastwooda- to jeden z niewielu westernów, w których bohater grany przez Clinta nie trzyma w ustach żadnego przedmiotu. Nawet na chwilę nie pojawia się z papierosem, cygarem, wykałaczką czy trawą między zębami. I okazuje się, co dla wiernych fanów Amerykanina może być pewnym zaskoczeniem, że Clint Eastwood potrafi błysnąć białkami (niezapomniane wrażenie). Poza tym wszystko w normie: specyficzne poczucie humoru nadające postaci rys osobnika w gruncie rzeczy mało sympatycznego, a z drugiej strony umiejętność pochylenia się nad innym człowiekiem. To wspólna cecha wszystkich Eastwoodowych bohaterów. Podobnie, jak wszystkie jego filmy dotyczą kwestii trudnych i niejednoznacznych.
Mimo odejścia od klasycznego schematu gatunku, widać wyraźnie, że Clint Eastwood wiele się od Sergio Leone w czasie ich wcześniejszej współpracy nauczył. Historia toczy się wartko, pełno w niej nieoczywistych sytuacji, a klimat całej opowieści pozostaje z widzem jeszcze dłuższą chwilę po zakończeniu filmu.
Eastwood w najlepszym wydaniu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Porozmawiajmy przy herbacie